24 sie 2011

Rozdział VII

"Wiem, że list napisany w pośpiechu niczego nie załatwi. Ale musisz wiedzieć, że zrezygnowanie z rodziny i tego co było mi dane, to był największy błąd mojego życia. I choć kiedy to zrozumiałam, chciałam naprawić całe zło, nie potrafiłam przyznać się do błędu i zrobić tego pierwszego kroku. Nie potrafiłam spojrzeć Wam w oczy i powiedzieć, że jestem Waszą matką. To bolałoby i mnie, i Was. I teraz gdy piszę ten list nie wiem co jest lepsze: słowa napisane czy słowa wypowiedziane kilka lat temu. Ale na pewno wiem jedno: że bardzo żałuję tych lat, które mogłam spędzić z wami i że bardzo Was PRZEPRASZAM.
Zapomniałabym o najważniejszym. Toskania. Chcę, choć nie wiem czy powinnam tego wymagać, żebyście tam pojechali. Może wtedy coś zrozumiecie. Przecież uczyliście się włoskiego...
Którejś nocy w Toskanii
o drugiej w nocy w Toskanii
w miasteczku na szczycie wzgórza
Castagneto Carducci

Półksiężycowej nocy w Toskanii
gorącej nocy w Toskanii
kiedy już wszystko ucichło
w Castagneto Carducci

kiedy już miasto spało
kiedy powietrze stało
nagle
bezszelestnie jak anioł
biała jak anioł
ze skrzydłami jak anioł
wprost na mnie
do mnie
wielka
miękka
sowa

przysiadła
popatrzyła mi w oczy
i odleciała

może spłoszyłam ją bezgłośnym krzykiem zdziwienia
może to jakiś znak którego nie umiem odczytać
może jestem jedynym człowiekiem który widział
śnieżną sowę
z dalekiej Syberii
w księżycową toskańską noc

Naprawdę przeżyłam coś takiego. Napisałam ten wiersz, a gdy przeczytałam go setny raz zrozumiałam, że sowa rzeczywiście dała mi znak, tylko, że dopiero wtedy go zrozumiałam, za tym setnym razem. Zrozumiałam, że muszę tu wrócić. Do Was...
Wasza Sophie"

"I co ja mam teraz zrobić. Wskazówki. Jakie wskazówki. Castagneto Carducci. Toskania. Dom. Za dużo!!!" Olivia siedziała właśnie na ogrodzie pośród swoich ulubionych bonsai. To było miejsce gdzie zawsze myślała o trudnych sprawach, nawet w dzieciństwie. Teraz nie miała lepszego pomysłu jak rozwiązać tą całą zagadkę. Postanowiła pojechać do domu Sophie.
~ ~ ~
-Witaj- przywitał ją w progu Charlie.
-Hej- odpowiedziała- Chciałam z Tobą porozmawiać o tym domu.
-Jasne. Wejdź.
Usiedli na tarasie. Charlie przygotował włoską granitę. Rozmawiali bardzo długo.
-Czyli gdy kupiliście ten dom z Jill...
-To znaleźliśmy list. Był zaadresowany do was. Do waszego rodzinnego domu. Postanowiliśmy was odnaleźć. Dlatego się u ciebie zatrudniłem i dlatego Jill przyjechała do Jeremy'ego do szpitala.
-Teraz rozumiem. Mam jeszcze jedną prośbę.
-Tak.
-Czy mogłabym wejść na strych? Myślę, że mogę tam coś znaleźć.
-Jasne. Nie ma sprawy.
Siedziała na strychu do późnej nocy. Przeszukała wszystkie pudła, wszystkie skrzynie i półki zapchane starymi książkami. Była wykończona. Odsunęła od ściany ostatnie pudło i... zobaczyła drzwiczki. Były wielkości jak dla psa czy kota. Otworzyła je. W środku było duże czerwone pudło z napisem SOPHIE'S LIFE. Wyjęła je ze skrytki i wzięła ze sobą. Podziękowała Charliemu i pojechała do domu. Następnego dnia wszystko bowiem miało się wyjaśnić.