24 sie 2011

Rozdział VII

"Wiem, że list napisany w pośpiechu niczego nie załatwi. Ale musisz wiedzieć, że zrezygnowanie z rodziny i tego co było mi dane, to był największy błąd mojego życia. I choć kiedy to zrozumiałam, chciałam naprawić całe zło, nie potrafiłam przyznać się do błędu i zrobić tego pierwszego kroku. Nie potrafiłam spojrzeć Wam w oczy i powiedzieć, że jestem Waszą matką. To bolałoby i mnie, i Was. I teraz gdy piszę ten list nie wiem co jest lepsze: słowa napisane czy słowa wypowiedziane kilka lat temu. Ale na pewno wiem jedno: że bardzo żałuję tych lat, które mogłam spędzić z wami i że bardzo Was PRZEPRASZAM.
Zapomniałabym o najważniejszym. Toskania. Chcę, choć nie wiem czy powinnam tego wymagać, żebyście tam pojechali. Może wtedy coś zrozumiecie. Przecież uczyliście się włoskiego...
Którejś nocy w Toskanii
o drugiej w nocy w Toskanii
w miasteczku na szczycie wzgórza
Castagneto Carducci

Półksiężycowej nocy w Toskanii
gorącej nocy w Toskanii
kiedy już wszystko ucichło
w Castagneto Carducci

kiedy już miasto spało
kiedy powietrze stało
nagle
bezszelestnie jak anioł
biała jak anioł
ze skrzydłami jak anioł
wprost na mnie
do mnie
wielka
miękka
sowa

przysiadła
popatrzyła mi w oczy
i odleciała

może spłoszyłam ją bezgłośnym krzykiem zdziwienia
może to jakiś znak którego nie umiem odczytać
może jestem jedynym człowiekiem który widział
śnieżną sowę
z dalekiej Syberii
w księżycową toskańską noc

Naprawdę przeżyłam coś takiego. Napisałam ten wiersz, a gdy przeczytałam go setny raz zrozumiałam, że sowa rzeczywiście dała mi znak, tylko, że dopiero wtedy go zrozumiałam, za tym setnym razem. Zrozumiałam, że muszę tu wrócić. Do Was...
Wasza Sophie"

"I co ja mam teraz zrobić. Wskazówki. Jakie wskazówki. Castagneto Carducci. Toskania. Dom. Za dużo!!!" Olivia siedziała właśnie na ogrodzie pośród swoich ulubionych bonsai. To było miejsce gdzie zawsze myślała o trudnych sprawach, nawet w dzieciństwie. Teraz nie miała lepszego pomysłu jak rozwiązać tą całą zagadkę. Postanowiła pojechać do domu Sophie.
~ ~ ~
-Witaj- przywitał ją w progu Charlie.
-Hej- odpowiedziała- Chciałam z Tobą porozmawiać o tym domu.
-Jasne. Wejdź.
Usiedli na tarasie. Charlie przygotował włoską granitę. Rozmawiali bardzo długo.
-Czyli gdy kupiliście ten dom z Jill...
-To znaleźliśmy list. Był zaadresowany do was. Do waszego rodzinnego domu. Postanowiliśmy was odnaleźć. Dlatego się u ciebie zatrudniłem i dlatego Jill przyjechała do Jeremy'ego do szpitala.
-Teraz rozumiem. Mam jeszcze jedną prośbę.
-Tak.
-Czy mogłabym wejść na strych? Myślę, że mogę tam coś znaleźć.
-Jasne. Nie ma sprawy.
Siedziała na strychu do późnej nocy. Przeszukała wszystkie pudła, wszystkie skrzynie i półki zapchane starymi książkami. Była wykończona. Odsunęła od ściany ostatnie pudło i... zobaczyła drzwiczki. Były wielkości jak dla psa czy kota. Otworzyła je. W środku było duże czerwone pudło z napisem SOPHIE'S LIFE. Wyjęła je ze skrytki i wzięła ze sobą. Podziękowała Charliemu i pojechała do domu. Następnego dnia wszystko bowiem miało się wyjaśnić.

11 lip 2011

Rozdział VI

-Która godzina?- spytała zaspana Olivia
-Po 13.- odpowiedział Jeremy- Długo spałaś. Nie chciałem cię budzić.
-A powinieneś. Teraz nie obudzęsię do końca dnia…
Jerry spojrzał na nią zasmucony.
-No przecież żartuję.- zaśmiała się- Ale kawę możesz mi zrobić. Proszę.
~ ~ ~
Dzień był słoneczny. Taki jak ten pamiętny- majowy. Od urodzin Ovi minęły już 2 miesiące. Od tamtej pory nie zajrzała ponownie do listu od matki, choć po tamtych wydarzeniach miała szansę go zrozumieć. Chciała jednak jedynie zapomnieć.
~ ~ ~
Good morning Mr. Sunshine
You brighten up my day
Come sit beside me in your way
I see you every morning
Outside the restaurant
The mousic plays so nonschalant
Lonely days, lonely nights
-Graj dalej- odezwał się nagle Jeremy
-Nie mogę odpowiedziała Ovi i rozpłakała się
-Dlaczego?
-Ta piosenka przypomina mi naszych rodziców- tych zastępczych... Jak mam ich inaczej nazwać? To brzmi tak bez serca. Ta piosenka ma serce... Nie wiem co mówię. Przepraszam.
-Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Tylko spróbuj jeszcze raz przeczytać ten list od... mamy.
-O nie. Chcę zapomnieć!
-Proszę. Wolę wiedzieć kim jestem i myślę, że ty też chcesz poznać prawdę tylko nie potrafisz tego przyznać, bo myślisz, że inni uznają, że nie kochałaś rodziców... zastępczych.
-Może masz rację...
~ ~ ~
Tak trudno zrozumieć słowa, których nigdy nie usłyszałeś, tylko dostałeś na papierze. A w dodatku słowa osoby, której nie znasz, a raczej nie pamiętasz. Słów prostych, a za razem trudnych do zdefiniowania, dlatego że pozornie nie mają duszy...

29 maj 2011

Rozdział V

-Pamiętaliście! Ja sama zapomniałam.- powiedziała wzruszona Olivia.
-Nie da się zapomnieć. To w końcu twoje urodziny.- stwierdziła Vicky.
-A ty po tym całym wypadku... pamiętałeś- zwróciła się Ovi do Jeremy'ego.
-Nie. Przysłali mi przypomnienie z facebook'a.- odparł.
-Bardzo śmieszne.- odpowiedziała Olivia i chcąc nie chcąc uśmiechnęła się.
Dzień był przepiękny. Z resztą jak każde majowe urodziny Ovi. Jeremy postanowił, więc zorganizować najwspanialsze urodziny- niespodziankowe urodziny.
-Spójrz na zegarek- powiedział do siostry- i zapamiętaj godzinę. Czeka bowiem na ciebie kolejna niespodzianka- za 2 godziny. Teraz zapraszamy cię na śniadanie na trawie.
-Wariaci- stwierdziła.
Na śniadaniu oprócz Olivii, Jeremy’ego i Vicky były tylko śpiewające ptaki i szum wiatru. Siedzieli w cieniu drzewa, ponieważ o godz. 1230 łatwo było o udar słoneczny. Olivia postanowiła zrobić kilka pamiątkowych zdjęć. Fotografia to w końcu jej pasja. Od razu odtworzyła je w komputerze i wszyscy razem je obejrzeli. Patrząc na zdjęcia przypominali sobie czasy za życia państwa Mars. Zdawało się jakby to wszystko było tak niedawno, a minęło już 8 lat.

~ ~ ~

Dochodziła już 1300 . Za pół godziny miała zostać „odpakowana” kolejna niespodzianka. Olivia nie mogła się doczekać.
-Za 15 minut przy samochodzie!- krzyknął Jeremy.-
-Ale dlaczego?- spytała Ovi.
-Niespodzianka…
Wyjechali punktualnie, lecz solenizantka nie miała pojęcia, gdzie ją wywożą, ponieważ zasłonięto jej oczy. Było upalnie. Dlatego też gdy dojechali na miejsce Ovi wiedziała, gdzie są. Byli na ich ulubionej plaży. Nic się nie zmieniło przez te 8 lat.
-To jest ta niespodzianka?- spytała zaciekawiona
-Jeszcze nie siostrzyczko. Za chwileczkę. Zawsze byłaś niecierpliwa…
W tym momencie usłyszała znajomy głos. To był Lucas. Jej najlepszy przyjaciel przyjechał tu prosto z Florydy. Nie widziała go już ponad rok. Obydwoje wpadli sobie w ramiona. To „niespodziewane” spotkanie było rzeczywiście genialnym pomysłem Jerrego. Lecz to przecież nie mógł być koniec. W niespodziankę numer 2 zaliczał się jeszcze piknik na plaży. Ale co to za piknik, kiedy każdy siedzi w miejscu i je? Nie obeszło się więc bez ganiania się, sypania się piaskiem, skakania przez fale.
Tak minęły im kolejne 2 godziny. Morska bryza była coraz silniejsza. Słońce schodziło coraz niżej. Nagle za plecami Olivii pojawiła się Jill.
-Cześć. Przepraszam, że nie mogłam wcześniej, ale praca prawnika wymaga wielu poświęceń. Rozumiesz- praca w sobotę.
-To ty jesteś prawnikiem? Nic o tym nie wiedziałam. To dlatego ta cała sprawa z „rodzicami”…
-Też. Ale nie mówmy teraz o tym. W końcu są twoje urodziny.
Wybiła właśnie 1530.  Przyszedł czas na niespodziankę No 3.

~ ~ ~

-Nigdy nie byłam na morzu. Znaczy się nigdy tak daleko od brzegu.
-Ale boisz się?
-Nie.
Trzecią niespodzianką był rejs statkiem. Olivia nigdy nie była na morskich wodach. Co prawda jej ojciec był marynarzem, ale nigdy nie zabierał dzieci. Dlatego też ten rejs tak bardzo jej go przypominał. Była jednak szczęśliwa, że mogła poczuć to, co kochał w swojej pracy jej tata.
-I jak? Podoba się?- wyrwał ją z zamyślenia Jerry.
-Tak tak. Bardzo. Dziękuję, że to dla mnie zrobiłeś. Nigdy nie myślałam, że w ciągu jednego dnia może wydarzyć się tak wiele. Dziękuję.
Miała teraz dużo czasu by zastanowić się nad słowami listu od matki. Nadal ich nie rozumiała…

~ ~ ~

-Nie chcę przeszkadzać- odezwał się Luc- ale chyba powinniśmy porozmawiać.
-Tak. Masz rację. Przepraszam.- odparła Ovi.
-Nie masz za co. Wiem, że teraz dużo się dzieje. Chciałem zapytać czy mogę jakoś pomóc. Nie myśl, że przez ten rok nie myślałem o tobie. Brakowało mi ciebie. Naprawdę.
-To miłe- odrzekła i wtuliła się w niego.
Siedzieli tak i patrzyli na słońce, które zaraz miało zniknąć za linią morza. Nie myśleli o niczym ważnym. Po prostu byli.
-Ej. Zakochana para.- krzyknął Jerry- zaraz będziemy na miejscu.
-Na miejscu? To znaczy gdzie?- zdziwiła się Olivia.
-Minęły 2 godziny…

~ ~ ~

Zatrzymali się przy domowym molo. Wysiedli i udali się w kierunku domu, do którego należała przystań. Olivia nie wiedziała o co chodzi. Nie chciała jednak pytać, bo wiedziała, że to niespodzianka.
-Jesteśmy.- powiedział Jeremy, kiedy weszli na ogród.
-Ale po co tu przyszliśmy?- zapytała Ovi.
-Cierpliwości…
W tym momencie z domu wyszedł Charlie.
-Ale co ty tu robisz?- wykrzyknęła ze zdziwienia Olivia
-Daj mi chwilę. Proszę.
-Dobra, mów.
-Wejdźcie. Zrobię coś do picia.

~ ~ ~

-I tak to wygląda. Wiem, że trudno to zrozumieć, ale widocznie nie mogli inaczej.- skończył opowieść Charlie.
-Nie mogli?! Oczywiście, że mogli! Nie chcieli! A ja już miałam im wybaczyć…
-Olivia, zrozum. Dowiedzieliśmy się o tym miesiąc temu. Pomyśl co by było, gdybyś się nie dowiedziała.- próbowała wytłumaczyć Jill.
-Myślę, że byłoby mi łatwiej. Przecież wszystko było dobrze. Miałam rodziców, brata, dom, wszystko. Po co wiedzieć, że moi prawdziwi rodzice przez pół mojego życia mieszkali kilkanaście minut drogi dalej?!- krzyknęła i wybiegła z płaczem.
Za nią wybiegł Lucas. Podszedł do niej, przytulił i uspokoił.

~ ~ ~

Po tak emocjonującym dniu Olivia zasnęła momentalnie. W głowie miała jedno pytanie: Dlaczego?.

22 mar 2011

Rozdział czwarty

-NAPRAWDĘ NIE MOŻNA TROCHĘ... ciszej...
-Niespodzianka!!! 

~ ~ ~

Mniej więcej 4 dni po przyjeździe Olivii do Columbii, Jeremy'ego wypisano ze szpitala. Postanowili pojechać do ich rodzinnego domu w Garden City. Chociaż teraz nie wiadomo czy "rodzinnego". Ale jak go inaczej nazwać. Przecież tam się wychowali. Ten dom zawsze pozostanie w ich myślach taki sam.
Gdy byli już w domu Olivia postanowiła zadzwonić do Jill. Jednak spotkanie w takiej sytuacji było konieczne, chociażby po to, aby dowiedzieć się czegoś o tajemniczym domu w Toskanii.

~ ~ ~     

-Przepraszam, że tak wtedy zareagowałam.- zaczęła rozmowę Olivia.  
-Nie ma sprawy. Rozumiem twoje emocje. Dobrze, że zadzwoniłaś, bo muszę ci coś dać.- odpowiedziała Jill.  
-W takim razie spotkajmy się tam gdzie ostatnio.  
-Dobrze, tylko kiedy?  
-Najlepiej jak najszybciej.  
-A więc do zobaczenia za godzinę w The Last Palm In Africa.

~ ~ ~  

-Wychodzę!- krzyknęła Ovi.  
-Nie musisz tak krzyczeć. Ten dom nie jest wcale taki wielki.- odpowiedział spokojnie Jerry.  
-Ok. Nie mogę się przyzwyczaić, że jesteśmy sami. Zawsze byli tu jeszcze rodzice...  
-Dobra dobra. Gdzie idziesz?- zmienił szybko temat, bo widział, że łza już blisko.  
-Umówiłam się w Columbii... z koleżanką...  
-Koleżanką...  
-Ze studiów.  
-Już dobrze, nie jestem...- tu zawiesił głos. Nie chciał powiedzieć "naszą matką", bo przed chwilą sam zakończył ten temat.- Kiedy będziesz? Chcę wiedzieć, bo...- znowu urwał, ale nie musiał się tłumaczyć, bo siostra rzuciła szybkie "O szóstej" i wybiegła z domu.

~ ~ ~  

-Mówiłaś, że coś dla mnie masz...- powiedziała niecierpliwie Olivia.  
-Ach tak. To list. Ale otwórz go dopiero w domu. Nie chcę, żebyś zadawała jakieś pytania. Nie wiem na jego temat nic. Po prostu miałam ci go dać i tyle.  
-Dobrze. Nie ma sprawy.  
-Ale to ty chciałaś się spotkać. Chcesz się jednak czegoś dowiedzieć?  
-Tak, bo chodzi o to, że...  
-Śmiało.  
-Jeremy podczas wypadku "widział" jakiś dom, chyba włoski, w Toskanii.  
-No cóż. To tam wasi rodzice spędzili najwięcej czasu. Przez całe życie podróżowali, a ten dom był oazą, do której wracali każdego lata, choćby na dzień lub dwa. Myślę, że jest o nim powiedziane coś w tym liście. Na razie nie mogę ci więcej powiedzieć. Wskazówki są w liście. Czytaj uważnie...

~ ~ ~  

Był słoneczny poranek. Okna pokoju Olivii wychodziły na południe. Musiało być już późno, skoro słońce raziło coraz mocniej. Ze snu wyrwał ją dźwięk głośnej muzyki. Wsłuchała się uważniej. Było to Birthday Beatlesów. No tak. Ulubiona piosenka Jeremy'ego- pomyślała. Ale nadal była zaspana. Wczoraj do późna czytała list i próbowała go zrozumieć.  
-NAPRAWDĘ NIE MOŻNA TROCHĘ... ciszej...  
-Niespodzianka!!!

6 mar 2011

Rozdział trzeci

Czy to możliwe? Nie wierzę. To wszystko siedziało w głowie Olivii. Myślała o rozmowie z nieznajomą...
~ ~ ~
-Wejdźmy tutaj- zaproponowała kobieta.
-Dobrze, o ile powie mi pani o co w tym wszystkim chodzi.
-Tylko spokojnie.
-Dzień dobry. Co podać?- spytała kelnerka podchodząc do stolika
-Dwa razy cappuccino.- odpowiedziała nieznajoma.
-Zaraz przyniosę.
-Skąd wiedziałaś... znaczy skąd pani wiedziała...
-Lepiej przejdźmy na "ty". Jestem Jill.
-Olivia. A więc skąd wiedziałaś, że lubię cappuccino?
-No cóż. Wiem o tobie znacznie więcej.
-A dokładniej...
-To może zacznę od początku.
-Byłoby najlepiej.
-Na początek powiedz mi czy wiedziałaś, że twoi rodzice... że nie są waszymi biologicznymi rodzicami?
-Ale jak to? Nie wierzę! Co ty wygadujesz?! Wydaje mi się, że ta rozmowa nie ma sensu.- wykrzyknęła Olivia wstając od stolika.
-Gdybyś jednak zmieniła zdanie...- podała jej swoją wizytówkę.
~ ~ ~
Teraz siedziała na parapecie i pijąc cappuccino myślała czy dobrze zrobiła kończąc rozmowę. Chyba poniosły ją emocje. Wygrzebała z torebki wizytówkę Jill i już miała dzwonić, kiedy obudził się Jeremy.
-Cześć braciszku.
-Cześć siostra. Dzięki, że przyjechałaś.
-Nie ma sprawy. W końcu jesteś moim bratem.
-W sumie. A tak w ogóle to mam do ciebie pytanie.
-No słucham.
-Chodzi o to, że podczas wypadku, tak jak mówią, całe życie przeleciało mi przed oczami. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden mały szczegół... Czy my byliśmy kiedyś we Włoszech?
-Nie przypominam sobie, ale...
Nie dokończyła, bo uznała, że lepiej będzie jak Jeremy nie będzie wiedział o jej rozmowie z Jill, a miała przeczucie, że Włochy też są związane z tą sprawą.

26 lut 2011

Rozdział drugi

-Uspokój się i powiedz mi co się stało.
 -Je… Jeremy…
 -Ale co Jeremy?! Wyduś to z siebie?!
 -On… miał wypadek...
 W słuchawce słychać było tylko rozpaczliwy płacz Vicky. Olivia opuściła słuchawkę. Nawet nie zauważyła kiedy zerwał się wiatr i zaczął padać deszcz. Rozłączyła się i poszła w stronę domu. Było w nim pusto i cicho. Zwykle było tu dużo ludzi, ale nie dzisiaj. Dziś to miejsce było oazą spokoju. Olivia zaparzyła sobie zielonej herbaty i wzięła środek na uspokojenie. Siadła w swoim ulubionym miejscu, w oknie, i przyglądała się ponuremu miastu, które jeszcze rano było słoneczne i żywe.
Jeremy był młodszym i jedynym rodzonym bratem Olivii. Nie zawsze było między nimi dobrze, ale i tak kochała go najbardziej na świecie. Nie mogła dopuścić do siebie myśli, że może go stracić.
Teraz na ulicach było cicho, a o szyby tłukły się krople deszczu. Dopiła ostatni łyk i poszła położyć się spać. Uznała, że jutro rano będzie jej łatwiej o tym wszystkim myśleć.
~ ~ ~
Z łóżka zwlokła się około południa. Nie obchodziła ją praca, zapomniała o nowym asystencie, nie odbierała telefonów. Dzień zaczęła leniwie. Patrząc przez okno, tak jak wczorajszego wieczora, uświadomiła sobie, że zamartwianie się niczego nie zmieni. Postanowiła pojechać do Karoliny Południwej, gdzie mieszkał Jeremy. Spakowała parę rzeczy, zadzwoniła do firmy, że nie będzie jej jakiś czas, zrobiła zakupy w markecie na parterze. Na szczęście samochód wrócił z serwisu rano, więc miała czym pojechać. Wrzuciła wszystko do bagażnika i wyruszyła. Oczywiście z samego centrum wyjeżdżała ponad godzinę, dlatego przez wieczne korki mógł dogonić ją każdy. Tak też się stało.
-Niech pani zaczeka! Musimy porozmawiać!- dobiegł ją znany głos- To nie może zaczekać!
W końcu rozpoznała głos. Był to Charlie. Ale co on miał takiego ważnego do powiedzenia?
-Proszę, wsiadaj- wskazała mu siedzenie pasażera- O co chodzi?
-Słyszałem, że jedzie pani do brata.
-Tak, ale co to ma wspólnego…
-Już mówię. Otóż nie przypadkowo zatrudniłem się u pani w firmie…
-Przejdźmy na „ty”- przerwała mu- Będzie łatwiej. Olivia.
-Charlie, ale niech mnie pani… znaczy wysłuchaj mnie.
Nie było chyba im jednak dane dokończyć tę rozmowę właśnie w tym momencie, ponieważ zadzwonił telefon Charliego. Musiał iść. Wzywali go do firmy.
-Wrócimy do tej rozmowy jak wrócę.
-A za ile będziesz? To nie może czekać tak długo.
-W takim razie zadzwonię.
-Ale…
Nie dokończył, bo Olivia ruszyła przed siebie. Przecież nie miała jego numeru telefonu…
~ ~ ~
Jechała właśnie autostradą. Było gorąco, więc otworzyła dach. Włączyła radio, choć i tak mało słyszała. W pewnym momencie usłyszała znaną jej melodię... tak, to byli Bee Geesi. Zawsze zjawiali się w trudnych chwilach. Podgłośniła trochę. Piosenka Alone przypominała obecną sytuację Jeremy'ego. Postanowiła zadzwonić do Vicky, bo nie wiedziała w jakim szpitalu leży jej brat.
Okazało się, że Jeremy jest teraz w Columbii. Olivia wiedziała, że nie dojedzie tam tego samego dnia. Dochodziła 20.00. Zatrzymała się za wzgórzu. Dookoła było spokojnie i cicho. Za horyzontem znikało czerwone słońce, a niebo różowiło się coraz bardziej z minuty na minutę. Wyjęła swój aparat i zaczęła robić zdjęcia. Od razu zgrała je do komputera i obejrzała, ale zatrzymała się przy jednym z nich. Wydawało jej się jakby już kiedyś to widziała, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć. Położyła się na tylnych siedzeniach, bo wiedziała, że jeżeli chce dojechać jutro do Columbii przed zachodem słońca musi wstać wcześnie.
~ ~ ~
Rano obudził ją telefon. Dzwoniła Vicky z wiadomością o odzyskaniu przytomności przez Jerrego. Olivia od razu odpaliła silnik i ruszyła w dalszą drogę. Na miejscu była po 5 godzinach. Znalazła szpital, salę, w której leżał Jeremy, ale nie spodziewała się, że zobaczy tam kogoś, oprócz swojej przyjaciółki. Jednak obok łóżka jej brata siedziała kobieta, wyraźnie od niej młodsza.
-Przepraszam. Kim pani jest?
-Rozumiem, że Charlie nie zdążył wszystkiego wytłumaczyć...
-Chwileczkę, bo czegoś tu nie rozumiem. Co Charlie ma wspólnego z panią i moim bratem?!
-Skoro już pani jest to porozmawiajmy na spokojnie i nie angażujmy w to Charliego. Zapraszam na kawę. Na rogu jest miła kawiarenka.

25 lut 2011

Rozdział pierwszy

     Cisza. Jedynie z oddali słychać było klaksony samochodów w korku, ludzi krzyczących na ulicy, startujące samoloty. Właściwie nie można było nazwać tego ciszą.
~ ~ ~
     Tak właśnie wyglądał każdy poniedziałkowy poranek w Nowym Jorku. Zamęt i pośpiech. Był on także widoczny w większości mieszkań w centrum miasta. Ludzie spieszyli się do pracy, szkoły, przedszkola. Nieliczni jeszcze spali. Byli jednak i tacy co po prostu to kochali. Wstać rano, zabrać sprzed drzwi jeszcze ciepłe bułeczki, zrobić sobie gorącą kawę i zjeść śniadanie patrząc przez okno na słoneczne niebo. Bajka. Nie czuło się wtedy klimatu wielkiego miasta, nie słyszało się hałasu na ulicy, nie myślało się o problemach.
~ ~ ~
     To był maj. Ciepły wiatr rozwiewał włosy przechodniom. Niektórzy spacerowali leniwie, niektórzy biegli wymijając tylko przeszkody. Zapowiadał się piękny dzień. Olivia goniła właśnie nadjeżdżający autobus. Dzień wcześniej oddała samochód do serwisu i musiała pojechać do pracy publicznym środkiem transportu. Wypatrzyła wolne miejsce, więc ruszyła w jego stronę. Niestety ktoś był szybszy. Wysoki brunet, którego nigdy tu nie widziała zajął ostatnie krzesło. W końcu wysiadła nieopodal budynku mieszczącego w sobie siedzibę jednej z największych firm architektonicznych w USA. Była tam wiceprezesem, lecz nie takim, który siedzi cały dzień za biurkiem i wydaje polecenia. Ona żyła tym miejscem i tymi ludźmi. Pracowała razem z nimi jak koleżanka, nie jak szef. Tego dnia na biurku czekała na nią informacja: SPOTKANIE 12.00 SALA KONFERENCYJNA. Która godzina? Na szczęście była dopiero 11.50. Zrobiła więc sobie kawę i udała się na miejsce spotkania. W pierwszym momencie nie wiedziała czy jej się wydaje czy nie. Zobaczyła tego przystojniaka, który pół godziny wcześniej zajął jej miejsce w autobusie. Była to jednak prawda.
     -Byłem umówiony na rozmowę o pracę z panią...- zaczął brunet.
     -Mars?
     -Tak. Jestem Charlie Stewart.
     -Miło mi. Olivia Mars. Szukam kogoś na miejsce mojego asystenta. Jesteś chętny?   
     -Tak. Potrzebne mi są pieniądze. Przyjmę każdą propozycję. Czy my się skądś nie znamy?
     -Raczej nie- skłamała Olivia- a jeśli chodzi o pracę to zaczynasz jutro o 10.00.
     -Dziękuję, będę na pewno.
~ ~ ~
     Dzień skończył się dosyć szybko. Majowy wieczorny spacer był wspaniały na odpoczęcie od problemów. Olivia weszła właśnie w cichą uliczkę. To tam znajdywała zawsze spokój, tam narodziły się jej najlepsze pomysły na projekty. Kochała to miejsce, a szczególnie po zmroku. Okna były ciemne, rzadko ustawione latarnie dawały marne światło. Dało się słyszeć ciche mruczenie kotów. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk telefonu. Zwykle wyciszała go przychodząc tutaj, bo nie było tu miejsca jednocześnie na spokój i jakiekolwiek wynalazki XXI wieku. Dzwoniła jej przyjaciółka- Vicky. "Pewnie znowu pokłóciła się z chłopakiem" pomyślała Olivia. To był najczęstszy temat ich rozmów. Ale tym razem chodziło o coś innego, znacznie poważniejszego...